środa, 17 lutego 2010

z serii "odtwórczych"

Jakiś czas temu flora na swoim blogu czarowała swoimi wiankami, zaczarowała i mnie. Zapragnęłam mieć swój, osobisty, upleciony własnymi rękoma :) Zadanie było wyzwaniem o tyle, że w duuuużym mieście należało zebrać potrzebne do wianka materiały, czyli witki brzozy, które w moim zamyśle miały stanowić podstawę wianka, szyszki, żołędzie, orzeszki i innej maści budulec :) Hmmm, trochę trwało zanim zgromadziłam to całe dobrodziejstwo ale udało się! W ramach spacerków z Maluszkiem, który niczego nie świadom smacznie sobie spał, zapuszczaliśmy się w dzikie /o ile takie można znaleźć w duuuużym mieście/ tereny,  oskubując brzózkę, wypatrując patyczków, kasztanów i takich tam. Łowy zostały niestety okupione stratami :( Zgubiłam całkiem nowe, zabrane wówczas po raz pierwszy, skórzane, śliwkowe rękawiczki :(  i nawet chyba wiem, w którym miejscu... niestety wysłany tam na przeszpiegi małżonek /w chwili mojego zorientowania się w sytuacji było już za daleko żeby wracać, poza tym Michałek zaczął wykazywać oznaki zniecierpliwienia przydługim spacerkiem i niebezpiecznie  wydłużającym się czasem oczekiwania na obiadek/ nie trafił na ich ślad :( Cóż, pogodziłam się z tą stratą, wszak dzieło wymaga poświęceń i ofiar.
Po wszystkich tych przejściach, dwukrotnym upleceniu podstawy wianka /za pierwszym razem za duża średnica, za drugim razem dalej za duża średnica :)/ w końcu powstał :)

 

W planach są kolejne wianki. Myślę sobie, że w tym roku będzie łatwiej z budulcem, bo staliśmy się  szczęśliwymi posiadaczami/użytkownikami ogródka działkowego. Oj, wielkie nadzieje z nim wiążę ale to temat na odrębny post ;)

sobota, 13 lutego 2010

powiedz MAMA...

Co robi Dziecko, kiedy mamy nie ma w domu w czasie, w którym zazwyczaj była? Wynajduje zdjęcia, na których jestem i powtarza MAMA, MAMA .... Jak usłyszałam od Taty Dziecka, oczy zrobiły się wilgotne...
Kiedy jestem, nawet na moją prośbę nie chce zrobić mi tej przyjemności, bym mogła usłyszeć To słowo. No, chyba że baaaardzo czegoś chce, albo Tata prosi: powiedz TATA, wtedy z przekornym spojrzeniem mówi.... MAMA :)  Mały uparciuszek nam rośnie!


Tata i Syn poszli szukać zwiastunów WIOSNY. Trzymam kciuki, żeby wrócili z dobrymi wieściami :)
Dziś od rana słychać jak Zima odchodzi, zmrożony śnieg odrywa się od dachu i z rumorem spada w dół  po naszych dachowych oknach. Dobry znak :)

środa, 3 lutego 2010

ku potomności

Parę dni temu Michaś skończył 14 miesięcy i wzięło mi się na podsumowanie :) Otóż, co na początku stwierdzić należy,  nasze dziecko z dnia na dzień zaskakuje nas coraz to nowymi zachowaniami i umiejętnościami. Niektóre z nich rozbawiają nas do łez, inne wprawiają w zadziwienie, a jeszcze inne w osłupienie.
I tak, od jakiegoś czasu Michałek w zabawie z funkcji destruktora przeszedł nagle w konstruktora :) Budowane dotychczas przez nas wieże z klocków, ku uciesze Michałka w oka mgnieniu rozpadały się, co więcej małe rączki Chłopca nie pozwalały, by wieża osiągnęła zamierzoną przez Rodziciela wysokość, liczył się jego refleks, by nie dopuścić do jej powstania :) Ale - panta rhei - odmieniło się Michałkowi i teraz sam ustawia kolejne elementy jeden na drugim! Do tego budowane przez niego wieże są urozmaicone, na klocku drewnianym kładzie element plastikowy, na to orzech włoski, a na to traktor, tylko kurcze - zabawki nie chcą współpracować! :)
Druga rzecz, która stała się udziałem Dziecka, to przeglądanie się w lustrze. Dodam, że świadome! Lustro zauważył już dawno temu, ale wówczas jego reakcja to były uśmiechy i głośny śmiech do swego odbicia. Przeszedł następnie etap smakowania lustra/poznawania kolegi po drugiej stronie smakując go, czyli śliniąc lustro do granic możliwości. Bieżące czyszczenie tegoż elementu wystroju to był daremny wysiłek, gdyż Michaś tylko czekał, aż w lustrze znów będzie można coś zobaczyć i czynność całowania ochoczo zaczynał od nowa.
Na tą chwilę ogląda swoje odbicie z zaciekawieniem i z uwagą. Stoi i przygląda się przez dłuższą chwilę, a gdy podejść do niego i - nie daj Boże - zasłonić mu lustro, zdecydowanym ruchem przesunie osobnika, odpychając go obok i kontynuując czynność poznawczą :)
A emocje targają nim namiętnie! Jeśli czegoś nie chce, coś mu się nie podoba albo mu nie pasuje zdecydowanym ruchem głowy okazuje swoje zniecierpliwienie, zdenerwowanie albo niezadowolenie, próbując przy tym wyartykułować słowo NIE. Jeśli ma ochotę na pooglądanie i posłuchanie konkretnego teledysku G.Turnaua /które na marginesie, są dla niego istotniejsze od bajek czy czegokolwiek innego (!), a my wykorzystujemy je jako wytrychy, bo gdy w krytycznych momentach zawodzą wszystkie sposoby i metody,  te nigdy nie zawodzą/ będzie tak długo okazywał niezadowolenie, bo nie wiesz na który kawałek ma akurat ochotę, że trzeba przewijać po kolei i szukać, czy się trafiło w gust Michałka. A upodobania do konkretnych kawałków zmieniają się bardzo często.
Zauważa szczegóły! W książeczkach zwraca uwagę na najmniejsze elementy, które w rzeczywistości stanowią tło i tak długo wskazuje na nie paluszkiem, aż mu je nazwiesz. I to dokładnie tak, jak już kiedyś ktoś mu je nazwał. Dlatego pilnuję, żeby mówić do niego normalnym językiem. Bez zdrobnień, ciuciuruciów i innych. Żeby, gdy ktoś inny zacznie do niego mówić normalnie, nie czuł się jak alien.
I znów emocje. Straszny z niego pieszczoch! :) Przychodzi i się przytula, robi "cacy cacy", daje buzi choć czasem przy tym ugryzie, żeby się pamiętało, że ma charakterek;) Uwielbia się "kokosić". Korzystamy z tego skwapliwie wiedząc, że to chłopcom mija. :)
Lubi być zauważany. Jeśli udało mu się zrobić coś, co do tej pory wywoływało zachwyt, zadowolenie albo chociaż było zauważone a tym razem zostało pominięte milczeniem, podejdzie i przed Twoim nosem będzie bił sobie brawo :)
Meloman. Wystarczy, że usłyszy kilka dźwięków, nawet z oddali, będąc zajętym czymś innym a już
kołysze się w rytm muzyki i mruczy sobie murmurando :) A gdy rzucisz hasło "tany tany" /jako wyjątek od mówienia normalnym językiem;)/  jest w swoim żywiole uskuteczniając tzw. taniec połamaniec.
Kwiatuszki wszelkiej maści wącha namiętnie. Nawet te zielone, nie kwitnące. Ale targanie ich za gałązki nadal mu nie minęło. Więc te, które się ostały nadal stoją poza jego zasięgiem.
Czy nadal sprzęt budowlany działa na niego tak emocjonująco, przekonamy się bliżej wiosny. W książeczkach tak, ale "na żywo" nie możemy sprawdzić, bo spacerki Michałka ograniczają się póki co do wydreptywania kawałka odśnieżonego chodnika na osiedlu. Dotrzeć z wózkiem gdzieś dalej jest niemożliwe. Zima trzyma.
Ale dla otuchy coś optymistycznego. Mały zwiastun. Jak było, i jak jest. Czyli w klimacie posta :)


Ups, za oknem i na oknie śnieg! SIO zimo!