Jakiś czas temu
flora na swoim blogu czarowała swoimi wiankami, zaczarowała i mnie. Zapragnęłam mieć swój, osobisty, upleciony własnymi rękoma :) Zadanie było wyzwaniem o tyle, że w duuuużym mieście należało zebrać potrzebne do wianka materiały, czyli witki brzozy, które w moim zamyśle miały stanowić podstawę wianka, szyszki, żołędzie, orzeszki i innej maści budulec :) Hmmm, trochę trwało zanim zgromadziłam to całe dobrodziejstwo ale udało się! W ramach spacerków z Maluszkiem, który niczego nie świadom smacznie sobie spał, zapuszczaliśmy się w dzikie /o ile takie można znaleźć w duuuużym mieście/ tereny, oskubując brzózkę, wypatrując patyczków, kasztanów i takich tam. Łowy zostały niestety okupione stratami :( Zgubiłam całkiem nowe, zabrane wówczas po raz pierwszy, skórzane, śliwkowe rękawiczki :( i nawet chyba wiem, w którym miejscu... niestety wysłany tam na przeszpiegi małżonek /w chwili mojego zorientowania się w sytuacji było już za daleko żeby wracać, poza tym Michałek zaczął wykazywać oznaki zniecierpliwienia przydługim spacerkiem i niebezpiecznie wydłużającym się czasem oczekiwania na obiadek/ nie trafił na ich ślad :( Cóż, pogodziłam się z tą stratą, wszak dzieło wymaga poświęceń i ofiar.
Po wszystkich tych przejściach, dwukrotnym upleceniu podstawy wianka /za pierwszym razem za duża średnica, za drugim razem dalej za duża średnica :)/ w końcu powstał :)
W planach są kolejne wianki. Myślę sobie, że w tym roku będzie łatwiej z budulcem, bo staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami/użytkownikami ogródka działkowego. Oj, wielkie nadzieje z nim wiążę ale to temat na odrębny post ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz